Trekking pod Kazbekiem to moja pierwsza styczność z górami na tym wyjeździe. Pierwsza, ale konkretna.
Mqinvartsveri – to gruzińska nazwa Kazbeka. Znaczy to mniej więcej tyle, co “lodowa góra”. Przekonałem się o tym bardzo dobrze podczas noclegu na 3600m. Ale po kolei…
Z Tibilisi wyjechałem pierwszą lepszą marszrutką za miasto, gdzie zacząłem łapać stopa do Kazbegi. Wyszedłem z założenia, że jak nie złapię stopa, to po prostu pójdę pieszo (mimo, że to jakieś 150km). Przecież czas mnie nie goni. Pierwszy stop dowiozł mnie ok 30km. Jednak przez kolejne 3 godziny nikt się nie zatrzymywał, a ja spacerem przeszedłem kilkanaście kilometrów. W końcu się udało – zatrzymała się terenowa Toyota z Polską ekipą na pokładzie. Jechali dwoma samochodami właśnie do Kazbegi. Zaproponowali mi wspólne wyjście w góry, na co chętnie przystałem – nasze plany się pokrywały.

Plan zakładał wyjście pierwszego dnia do Monastyru Gergeti, jakieś 2h od Kazbegi, nocleg, następnie trekking w góry przez lodowiec do dawnej stacji meteo (3800m n.p.m.). Tam aklimatyzacja i, jeśli pogoda dopisze, atak szczytowy. Do tego ostatniego nie byłem przygotowany, ale polacy dysponowali dodatkowym sprzętem, więc ja również mogłem zacząć myśleć o zdobyciu szczytu.


Pierwszego dnia pokonaliśmy drogę do kościółka. Nie było wcale tak daleko, jak niektórzy mowili – można to przejść w około 1 godzinę. A warto, kościółek jest umiejscowiony w świetnym miejscu. Przeszliśmy jeszcze godzinę w stronę Kazbeka i zrobiliśmy sobie base camp nr1: rozbiliśmy namioty, włączyliśmy gazówki, zjedliśmy kiełbasę i chleb z pasztetem i poszliśmy spać o 18, bo zaczął padać deszcz ;]

Kolejny dzień to już drogą do dawnej stacji meteo. Pogoda super, dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Po ok 2 godzinach trekkingu wreszcie zobaczyliśmy Kazbeka w całej okazałości. Ośnieżony szczyt, strome zbocza, i jęzor lodowca schodzącego do jego stop. Nad lodowcem wypatrzyliśmy stację meteo i ochoczo ruszyliśmy do przodu.
Krajobraz dookola nie pozwalał nam posuwać się zbyt szybko, zmuszając nas do fotografowania. No to co, fotografujemy – widoki w dół, widoki w górę, lodowiec, siebie upoconych i zgiętych pod ciężarem plecaków. Dotarliśmy do lodowca. Ponieważ od wielu dni nie padał śnieg, przejście przez lodowiec nie było trudne – szczeliny były widoczne, a właściwą drogą wskazywało nam końskie łajno pozostawione tam przez transport bagaży.

Tutaj jednak zaczęło się robić gorzej – nad nami zebrały się chmury, zaczął wiać zimny wiatr i padać śnieg (grad?) z deszczem. Zmęczeni i trochę wyziębnięci pokonaliśmy lodowiec marząc o ciepłej herbacie. Wysokość robiła swoje – po niektórych z nas widać było jej wpływ na wydolność organizmu.

Do stacji dotarliśmy tuż przed zmierzchem. Udało nam się rozstawić namioty niedaleko stacji. Po chwili doszła 4 kolejnych znajomych, którzy również przyszli tutaj z zamiarem atakowaania szcztu. Oprócz nas na miejscu było jeszcze kilka innych osób: słowacy, amerykanie, niemiec, no i gruzińscy przewodnicy.
Wiatr nadal szalał a my planowaliśmy jak spędzić aklimatyzację kolejnego dnia. Oto, jak wyglądał mój namiot wieczorem:
a tak rano:
Pogoda nie odpuszczała. Większość nocy nie spałem, było zbyt głośno, cały czas śnieg uderzał o namiot, wiatr wszystkim szarpał a zaspy zbierąjace się wokół namiotu sukcesywnie zmniejszały jego objętość. No więc rano decyzja była jedna – schodzimy. W takich warunkach atak szczytowy był niemożliwy. Tak więc szybkie zwijanie manatek, nałożenie raków i związanie linami – w tych warunkach przejście przez lodowiec nie było juz takie proste – śnieg przykrył szczeliny. Na szczęście w tym samym czasie schodził w dół gruzinski przewodnik i mogliśmy udać się jego śladem przez lodowiec.
Do Kazbegi dotarliśmy po kilku godzinach drogi – w dół zajęło nam to 5-6h. Większość czasu nadal padał deszcz. Choć momentami pojawiały się naprawde niesamowite widoki:
Nie udało się zdobyć szczytu. Pokonała nas pogoda. Ale dla mnie była to i tak świetna przygoda. Każdemu, kto będzie w okolicy polecam trekking pod Kazbek (niekoniecznie za lodowiec) . Nie potrzeba do tego specjalnego przygotowania – udowodnili to Tajwańczyk i Koreańczyk – spotkałem ich schodzących spod lodowca w gumowych klapkach, krótkich spodenkach, uśmiechem na paszczach i paczką chipsow w ręce.
PS. Chciałbym podziękować polskiej ekipie, a w szczególnosci Dorocie i Maćkowi, za podwiezienie mnie do Kazbegi i wspólny trekking w górach. Osobne podziękowania dla dziewczyny poznanej na szlaku, która oddała mi swoje rękawiczki ;P
Pozdrowienia`od Tomka F. z L ..