Do Tbilisi dotarłem, a jakże, autostopem. Pojechał ze mną Ari – amerykanin, którego poznałem w hostelu w Batumi. Ari od kilku lat studiuje język rosyjski (i włada nim naprawdę bardzo dobrze), mieszka drugi rok w Erewaniu (Armenia), uczył się też polskiego, tureckiego, perskiego, włoskiego i kilku innych języków. A ma dopiero 20 lat.
Mój pobyt w tym mieście był konieczny ze względu na wizę do Kazachstanu, którą muszę wyrobić. A to okazało się być pierwszym zderzeniem z betonem.
W internecie znalazłem 3 adresy ambasady Kazachskiej. Po kilku godzinach jeżdżenia po mieście (Tbilisi ma ponad milion mieszkańców, na szczęście ma też 2 linie metra) okazało się, że trzeci adres jest właściwy. Ale oczywiście ambasada tego dnia nie pracowała ;] (aktualnie dokumenty zostaly złożone i jutro powinienem mieć wizę)

Ostatniej nocy w Tbilisi po powrocie do hostelu zastałem trzech irańczyków. Jeden z nich, Omid, bardzo dobrze mowił po angielsku i to była furtka do nawiązania porozumienia między narodami. Tak bardzo spodobało mi się ich optymistyczne podejście i sposób bycia, że zdecydowałem się zostać jeden dzien dłuzej, żeby oprowadzić ich po Tbilisi.
Byli bardzo ciekawi naszej (zachodnioeuropejskiej) kultury. Zadawali dużo pytań w stylu “czy w waszym kraju możecie chodzić z dziewczyną za rękę?”, “jak wyglądają imprezy ze znajomymi?”, “czy mieszkacie z rodzicami?”. Bardzo interesowało ich też to, jak wyglądają nasze kontakty z dziewczynami itd (chyba sporo informacji na ten temat czerpali z amerykańskich komedii w stylu “american pie”). A jak wygląda ich życie w Iranie? Nie mogą pić alkoholu, spotykać się z dziewczynami (trzymanie za rękę zabronione), chodzić w krótkich spodenkach itd. Za wszystko, co wymieniłem, grozi im przynajmniej areszt. Próbują się stamtąd wyrwać, jednak nie jest to dla nich takie łatwe. Ale bardzo kochają kraj jako miejsce, z którego pochodzą jak i ludzi tam żyjących. Po poznaniu ich zaczałem żałowac, ze nie dam rady na tym wyjeździe zobaczyć ich kraju.
W Tbilisi nie chciało mi się już oglądac odnowionego centrum i większość czasu poćwięciłem na szwędanie się po starych uliczkach. Wystarczy przejść jedną ulicę dalej od głównej alei i już można poczuć klimat autentycznego miasta. Tbilisi to naprawdę bardzo ładne miasto, o kamienicach porośnietych bluszczem i winogronami, z tysiącami balkonów, altanek i tarasow. Polecam szczególnie okolice na zachód od ul. Rustaveli, rejon starówki (ten nieodnowiony) oraz okolice na drugim brzegu rzeki do ulicy Chitaia.
Po krótkim pobycie w Tbilisi nadszedł wreszcie czas na to, na co od dawna czekałem – czyli górskie wędrowki. Ale o tym będzie kolejny wpis :]


