Po niecałym miesiącu wyjechałem z Wietnamu. Opuściłem ten kraj z trochę mieszanymi uczuciami co do niego samego i jego mieszkańców. Co mi się podobało mniej, co bardziej i dlaczego?
Wcześniej od kilku ludzi dostawałem informację, że Wietnam nie jest rewelacyjny i bywa nieprzyjemny, ale starałem się podróżować bez negatywnego nastawiania, bo przecież było też trochę dobrych opinii. I zaczeło się całkiem dobrze.
Podróż po Wietnamie rozpocząłem od części północnej. Pierwszy tydzień to piesza wędrówka przez góry i wioski. Z każdym dniem coraz bardziej zacząłem odczuwać zawyżanie cen (nawet kilkukrotne) dla obcokrajowców. Ale też zacząłem się do tego przyzwyczajać i przystosowywać, nauczyłem się targować po wietnamsku.
Ładne widoki i dobre nastawienie zostały na chwilę odstawione na drugi plan, kiedy to po kilku dniach miałem męczącą przygodę z policjantami. To położyło się trochę cieniem na dalszym pobycie; od tego czasu zacząłem częściej odczuwać na sobie jakąś dziwną kontrolę i bycie traktowanym z dużym dystansem.
Indywidualne podróżowanie jest w Wietnamie utrudnione. Rozmawiałem z podróżnikiem, który kilka miesięcy jeździł rowerem po Laosie, Kambodży i Wietnamie i co do tego ostatniego miał podobną opinię, spotkały go te same przygody z policją, co mnie. Zatem indywidualnie ciężko – policja, ceny i ciągłe nawoływanie na taxi.
W końcu trochę już tym zmęczony machnąłem ręką i dałem się wciągnąć w turystyczną maszynkę. W ten sposób zobaczyłęm kilka miast i dojechałem na południe Wietnamu (myslac, ze “skoro juz tu jestem, to dlaczego nie?”). Owszem, było ładnie i nawet tanio (jeśli się potargowało), ale dla mnie jakoś bez tego klimatu. To zdecydowanie nie było to, czego oczekuję po swojej podróży. Szczególnie odczułem to będąc wożonym Open Busem z amerykańskimi turystami, którzy przyjechali się pobawić.
Jeszcze trochę o ludziach – w porównaniu z okolicznymi państwami Wietnamczycy są specyficzni. Bardzo mocno nastawieni na pieniądze, zwłaszcza, jeśli widzą białego turyste. O czymś też pewnie swiadczy fakt, że do tej pory w Laosie (gdzie jestem od kilku dni) chciano mnie “zrobić w konia” jeden raz – a zrobili to wietnamczycy. Natomiast w Wietnamie zaproszony na obiad i nocleg zostałęm raz – przez rodzinę chińską.
Gdyby nie trekking, pewnie w ogóle nie zobaczyłbym prawdziwego Wietnamu. Te kilka dni dały mi troche lepsze światło na ich codzienne życie, możliwość spędzenia trochę czasu samemu wśród ładnych krajobrazów i ostatecznie pozwoliły zachować pewien balans w podsumowaniu mojego pobytu. Ludzie byli w stosunku do mnie uśmiechnięci, wyrażali zainteresowanie i, zwłaszcza dzieci, częstowały owocami i towarzyszyły w wędrówce wskazując drogę.
Jeśli miałbym wrócić, to głownie dla kuchni i atmosfery północy (Bac Ha i targ, wioski mniejszości etnicznych itd). Kuchnia jest rzeczywiście smaczna i różnorodna. Również Hanoi bardzo polubiłem i, jeśli miałbym kiedyś możliwość, chętnie bym tam wrócił na kilka dni. Nie żałuję tego, że tu przyjechałem, bo i tak lepiej było zobaczyć to wszystko samemu. Gdybym nie przyjechał, to bym żałował, że nie przyjechałem 🙂
Być może do takiego niezbyt optymistycznego odbioru Wietnamu przyczyniło się zmęczenie czterema miesiącami podróży. Bardzo możliwe. Więc chyba dobrze się stało, że to zmęczenie przypadło akurat na kraj, który i tak mnie nie porwał i że tutaj mogły się skumulować “złe emocje”. Przez cały ten czas narastał gdzieś we mnie głód solidnej wędrówki z namiotem i powrotu do natury. Naładowałem baterię. I za to właśnie jestem wdzięczny Wietnamowi – idealnie wkomponował się w wyjazd 🙂
Z takim nastawieniem, 17 stycznia opuściłem Wietnam i przekroczyłem granicę Laosu.