Jesli ktos sledzi “Droga jest celem” na Facebooku to wie, ze od miesiaca jestem juz w Chinach. Przyjechalem tu wczesniej, niz planowalem, zachecony Chinskim Nowym Rokiem. Wiele z tego nie udalo mi sie jednak zobaczyc, a pierwsze dni w Chinach byly po prostu ponowna aklimatyzacja i mala wedrowka przez lasy tropikalne. Na koniec tego trafilem do stolicy regionu Xishuangbanna – JingHong.
Chinski Nowy Rok
Najwieksze swieto w Chinach. Data Nowego Roku przypada tutaj pomiedzy polowa stycznia a koncem lutego (zalezy od m.in. ksiezyca). Zgodnie z tradycja swietowanie Nowego Roku trwa 15 dni, jednak w praktyce najwazniejsze jest kilka pierwszych dni, z ktorych 3 sa wolne od pracy. Jest to okres, kiedy prawie wszystko w Chinach jest pozamykane, poniewaz chinczycy wykorzystuja ten czas do powrotu w swoje rodzinne strony i spotkania z rodzina.
To, ze cos sie dzieje, widac od razu na ulicach. Kilka spojrzen i sie potwierdza – praktycznie wszystko pozamykane, otwarte sa jedynie nieliczne prywatne restauracyjki czy sklepy. W wiekszosci drzwi widac ozdobne napisy majace przyniesc szczescie. Ale najbardziej w oczy rzucaja sie resztki fajerwerkow lezace wszedzie dookola. I ciagle ich przybywa – przez pierwsze 5 dni swietowania fajerwerki slychac bylo bez przerwy (pozniej troche ucichly i pojawily sie ponownie na swiecie latarni). Co ciekawe, uzywane sa nie tylko te kolorowe, widowiskowe, ale rowniez bardzo czesto tylko takie, ktore powoduja jedynie huk. Co ranek slychac bylo odpalane serie kilkunastosekundowe. Zgodnie z readycja rola tych halasow jest odpedzanie zlych duchow.
Ponownie w Chinach
Od pierwszych chwil po powrocie do Chin czulem sie troche jak w domu. Nie ma tu przesady, naprawde mialem takie odczucia. Po Wietnamie i Laosie znow znalazlem sie w kraju, gdzie moglem dogadac sie w “szczatkowym”, ale jednak lokalnym jezyku. Znalem troche realia, wiedzialem czego sie spodziewac po restauracjach, gdzie szukac tego, gdzie tamtego itd. I wreszcie autostop dzialal nalezycie!
Pierwsza noc spedzilem w Mengla w obskurnym hotelu, ale w tym czasie na nic lepszego nie moglem liczyc. Wtedy zaplanowalem trekking: 3-4 dni, okolo 80km przez gory. Nic spektakularnego podczas tej wedrowki sie nie wydarzylo, po prostu przyjemna trasa przez chinskie wioski. Zadnych problemow, ludzie zyczliwi.
Trekking skonczyl sie niewyproszonym podwiezieniem samochodem. Szukalem juz miejsca na namiot, gdy obok zatrzymal sie chinczyk nalegajac, by mnie podwiezc kawalek dalej. Zgodzilem sie po dluzszej chwili i jak sie okazalo, dobrze zrobilem – juz po 10 minutach zebraly sie czarne chmury i z nieba runal najpierw ostry grad, a pozniej gesty, ulewny deszcz.
W samochodzie probowalem wytlumaczyc, ze chcialybm wysiasc kilka kilometrow przed miastem, bo nie mam pieniedzy na spanie w hotelach itd. Tlumaczylem, tlumaczylem, az w koncu wyjechalismy zza stromej gory i zobaczylem dziesiatki wiezowcow. Blismy juz w miescie. No ladnie, gdzie ja tu znajde miejsce na namiot? Ale to chyba bylo ukartowane – kazalem sie zatrzymac, by nie jechac do miasta i gdy tak sie rozgladalem, wypatrzylem swietne miejsce na wzgorzu tuz obok mnie. Lepiej chyba trafic nie moglem – bylem w miescie, a jednoczesnie bylem poza nim, sam na wzgorzu ze swietnym widokiem na miasto. Idealne miejsce na namiot – a widok byl rewelacyjny:
Jinghong, Xishuangabnna
Miasto, do ktorego dotarlem, to Jinghong – stolica popularnego rejonu zwanego Xishuangbanna. Magnesem dla turystow jest tropikalny klimat i odpowiadajaca mu fauna i flora. Ja pewnie bym tu nie trafil, gdyby nie mozliwosc zatrzymania sie na kilka dni u znajomej Chinki, ktora poznalem jeszcze w Laosie.
Samego miasta lepiej, zebym nie opisywal – bo nie dosc, ze nie za bardzo je zwiedzalem, to na dodatek samo w sobie chyba niewiele ma do zaoferowania. Ale na atrakcjach miejskich i tak mi nie zalezalo – korzystalem z tego, ze znalazlem sie wsrod chinczykow na gruncie prywatnym i mialem mozliwosc poznania troche zycia tzw chinskiej klasy sredniej.
Dzieki temu moglem poznac wiele zwyczajow, m.in. dotyczacych swietowania urodzin. Bo na takie trafilem w jednej z najbardziej znanych wsrod turystow restauracji w Jinghong “MeiMei cafe”. Przez moja znajoma LiJie poznalem wlascicielki restauracji oraz cala ekipe tam pracujaca. To wlasnie urodziny jednego z czlonkow zalogi swietowalem razem z innymi. Nie udalo sie uciec od spiewania i musialem wykonac dla wszystkich polskie “Sto lat” :]
Podczas jednej z rozmow wyszlo, ze w Polsce zwyklem piec chleb w domu. Poproszony przez wlascicielki restauracji upieklem im demonstracyjne kilka bochenkow, a najciekawszym dla wszystkich byl fakt, ze zamiast uzywac wody uzywalem do tego piwa 🙂
Chleb na piwie – genialne obejście zakazu picia alkoholu w pracy! 😉