To dopiero jest zmiana! Ze stosunkowo chłodnego o tym czasie Hongkongu wpadliśmy jakby do sauny – od razu uderza w nas duchota i ogromna wilgotność powietrza. Pot pojawia się na skórze od razu po wyjściu na ulice. Ale zmiana dotyczy nie tylko pogody – inni ludzie, inny język, samochody i motory też wyglądają inaczej – wszystko jakby bardziej kolorowe, wesołe. Nasze odkrywanie Filipin zaczęliśmy od 2 dni w Manili, zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Filipiny!
Upał dawał nam się we znaki cały czas. Temperatura wynosiła ponad 30 stopni w dzień, do tego ostre słońce i ciężkie powietrze. Noc nie przynosiła żadnej ulgi – temperatura spadała dosłownie o kilka stopni.
Już sam dojazd do centrum miasta dał nam wiele. Chociażby to, że potwierdzilo się, iż o angielski nie musimy się tu martwić – 90% napisów na tablicach, bilboardach i murach było po angielsku. Poza tym – że ruch uliczny w mieście będzie męczący – przejazd przez Manilę to 2 godziny stania w korku. Ale też ten sam ruch uliczny od razu wprowadza coś nowego. Jeepneye.
To już prawie symbol Filipin. Kolorowe jeepy i ciężarówki poprzerabiane na autobusy. NIE MA dwóch takich samych. Każdy pomalowany w kolorowe barwy, z naklejkami, przeróżnymi napisami albo dotyczącymi trasy przejazdu, albo zawierającymi jakieś religijne czy duchowe przesłania. Można spotkać napisy w stylu “Bóg jest miłościa”, “Bóg mnie prowadzi” itd. Większość jeepney’i ma nazwy własne. Na Filipinach pojawia sie też trochę inaczej wygladające moto-taxi – tutaj jest to motocykl, który miejsca dla kilku pasażerow ma doczepione z boku.
Kontakt, jaki mamy tutaj z ludźmi, nastraja pozytywnie – wszyscy się uśmiechają i pozdrawiają nas, pytani o pomoc bardzo chętnie jej udzielają. Jak na tak duże miasto, jest to dla nas spore zaskoczenie, oczywiście miłe 🙂
Wracamy do tematu gorąca. Manilę zwiedzać próbowaliśmy, ale aklimatyzacja do tych temperatur zajmuje nam sporo czasu i sił starcza nam na naprawde niewiele. Podjęlismy próbę wyjścia na stare miasto, Intramuros – dzielnicę zbudowaną za panowania tutaj Hiszpanów. Weszliśmy, przeszliśmy i schowaliśmy się w miejscu, gdzie podawano zimne piwo i było zadaszenie chroniące przed słońcem. Swoj czas w Manili postanowiliśmy przeznaczyć na włóczenie się wieczorami po okolicy i planowanie dalszego pobytu (tak, tak, improwizacja bez przerwy wisi nad tą podróżą i czasami ciska piorunami).
Prawda, miasto jest specyficzne i może robić złe wrażenie zatłoczonymi ulicami i hałasem. Jeśli połączy się to z “szokiem temperaturowym” to może być nieciekawie. Nas to trochę dopadło. Trzeba jednak odróżnić rzeczywistość od tego, jak jest ona odbierana przez pryzmat naszych emocji. Myślę, że gdyby się trochę oswoić z temperaturą i miastem wydałoby się ono dużo przyjemniejsze. Tak więc wiele o Manili napisać nie możemy ponad to, że kolorami i usmiechniętymi mieszkańcami dała nam pozytywny sygnał co do reszty kraju.
To wszystko, co pisałem powyżej, to są tylko spostrzeżenia pierwszych chwil. Np. o kuchni filipiśskiej nie słyszeliśmy wiele dobrego, ale póki co nie będziemy tego obalać ani potwierdzać – bo to, co do tej pory zobaczyliśmy, to ledwie namiastka 🙂 Tak jak i reszta. A przecież Filipiny to nie Manila – Filipiny to głównie wyspy i rajskie plaże. Które już na nas czekają 🙂
Tymasz, mam pytanie. Czy po ludziach, zwykłych mieszkańcach, widać jakąś atmosferę niepokoju czy obaw w związku z eskalacją sytuacji w Korei? Polskie media dramatyzują. Większość obstawia po prostu nową próbę sił.
Dzięki!
Panie Kolego,
otóż gdybym co jakiś czas nie zaglądał na onet, to bym nic na ten temat nie wiedział nawet 🙂 Tutaj do mediów też nie zaglądam (a spora częśc jest po angielsku).
Ale specjalnie dla Ciebie popytałem Filipińczyków o tę kwestię. Ogólnie to się śmiali z tego, że w ogóle takie pytanie zadaję. Nie ma żadnej negatywnej atmosfery z tym związanej, po pierwsze: ludzie uznają, że Korea tylko straszy, żeby coś osiągnąć, a po drugie to oni sa za daleko geograficznie i politycznie, by coś poważnego im groziło. Tak wynika z obserwacji i rozmów z nimi 🙂