Laos łodzią i na piechotę, cz.1

IMG_9393.JPG Do niedawna to rzeki i łodzie były najważniejszym środkiem transportu w Laosie.  Jeszcze dziś wiele rejonów dostępnych jest głównie rzeką. Będąc tutaj nie mogło mnie to ominąć; fragment trasy postanowiłem pokonać drogą wodną, a gdy do tego dołączyłem kilkudniowy trekking, otrzymałem esencję Laosu.

A zaczęło się od…

Luang Prabang

… gdzie dojechałem po swoim niedoszłym trekkingu w okolicy Vang Vieng. W Luang Prabang spędziłem 2 dni i choć turystycznie, to mimo wszystko warto było.

IMG_9266.JPG Luang Prabang to dawna stolica Laosu i ta historia odbija się na atmosferze miejsca. Miasteczko wypełnione jest świątyniami i starymi budynkami kolonialnymi. Dodatkowego uroku dodaje bliskość rzek: Mekongu z jednej i Nam Kham z drugiej strony.

Dawno już zrezygnowałem z biegania po tego typu miejscach z przewodnikiem w rękach i odwiedzania kolejnych świątyń, pomników itd. Dlatego te dwa dni spędziłem na włóczeniu się i zaglądaniu tam, gdzie akurat coś mnie zaciekawiło.

I tak, przez trzy dni z rzędu, zaglądałem na poranny targ. Jak zaobserwowałem, w miejscowościach turystycznych taki poranny targ jest jednak głównie dla lokalnych mieszkańców – pełen jest świeżych owoców i warzyw, pieczywa i efektów porannych połowów.

Zaglądałem też do świątyń, których jest tutaj naprawdę sporo (ponad 30). Z wielu przepędziły mnie opłaty za wstęp, ale znalazłem inne, ciekawe, a jednak bez niepotrzebnych biletów. Z tymi świątyniami wiąże się pewien rytuał, zwany Tak Bat. Jest to ceremonia składania darów w ręce mnichów buddyjskich. Tak Bat ma miejsce rano, o wschodzie słońca. Dary, które są tu składane, to głównie jedzenie – ryz, owoce, warzywa.

IMG_9324.JPG W Luang Prabang wyglądało to z jednej strony komicznie, z drugiej było żal, ze tutaj jest to zupełnie zepsute nietaktownymi zachowaniami turystów. Bo choć lokalni przychodzili tu w dużej ilości, składać ofiary zgodnie z tradycja, a ta czynność jest dla nich tutaj naprawdę jak chleb powszedni, to było jeszcze więcej turystów nie potrafiących się zachować i psujących cały efekt. Szczytem wszystkiego były chińskie wycieczki. To co oni wyprawiali to była po prostu żenada. Jeśli ktoś chce zobaczyć to w naturalnym rytmie, powinien uciekać na wioski.

Wieczory to czas, gdy w centrum rozkładał się tzw. targ nocny. To już typowo dla przyjezdnych, zwłaszcza część z rękodziełem i “rękodziełem” oraz ciuchami. Lokalni zaglądają tu tylko na część gastronomiczną, która jest wyjątkowo ciekawa. Zazwyczaj jedzenie w Laosie to koszt od 15-20 tysięcy kipów wzwyż (2-3 dolary), przy czym porcje nie są specjalnie duże. Tutaj natomiast za 10 tysięcy (nieco ponad jeden dolar) dostawało się talerz, który można było wypełnić po brzegi czym się tylko chciało. To była całkiem dobra okazja do spróbowania kilku potraw kuchni laotańskiej.

IMG_9373.JPG
Tutaj naprawdę można było się najeść 🙂

W Luang Prabang pierwszy raz skorzystałem z laotańskiej łaźni, które są dość popularne w niektórych miastach. Wiele z nich powstało i działa z pomocą Czerwonego Krzyża. Za niewiele ponad 1$ można wejść do sauny, w której przebywają głównie lokalni. Na miejscu dostajemy ręcznik  i klapki, a w przerwach na ochłodzenie czeka na nas taras z darmową (i smaczna!) herbatą.

Przez cały czas w Luang Prabang myślałem, co robić dalej. Tak, moja podróż to wielka improwizacja. Myślałem, myślałem, myślałem. I wymyśliłem:

Dlaczego by nie popłynąć łodzią?

IMG_9286.JPG Z Luang Prabang w górę rzeki Mekong codziennie odchodzą lodzie do Huay Xai. Rejs taki trwa 2 dni z przystankiem na noc w Pakbeng. Szybko podchwyciłem ten temat, spojrzałem na mapę i plan na najbliższe dni zaczął się już klarować w mojej głowie – wykupię bilet na pół drogi, czyli cały dzień łodzią do Pakbeng, a stamtąd już pieszo (lub jak mnie poniesie) do Huay Xai. Jak pomyślałem, tak zrobiłem.

Moja łódź odpływała o 8.30 rano, a rejs miał trwać prawie 9 godzin. Na pokładzie było około 50 osób, z czego niemal połowę stanowili turyści. Poza pasażerami transportowaliśmy m.in. wielkie toboły z nie wiadomo-czym, skuter i kurę.

Łodzie wyglądają trochę inaczej niż nam, europejczykom, zazwyczaj się kojarzą. Są bardzo wąskie i długie. Tył to zazwyczaj mała nadbudówka, w której mieści się toaleta, maszynownia i jakieś pomieszczenie mieszkalne (zazwyczaj dla rodziny pracującej na łodzi).

Odpłynięcie od brzegu zajęło 20 minut – łódź utknęła między innymi łodziami, a na dodatek dziob osiadł na piachu. Po uwolnieniu z mielizny rozpoczął się długi proces rozpychania sąsiednich łodzi, przy manewrach sterem, silnikiem i kijem bambusowym. Wkrótce jednak łódź uwolniła się z blokady i ruszyła w rejs.

IMG_9457.JPG Rejs upływa powoli, ale przyjemnie, cały czas mija się łodzie płynące w tym samym lub przeciwnym kierunku. Na żądanie łódź zatrzymuje się w dowolnym miejscu by wysadzić lub zabrać na pokład kolejnych pasażerów.

Wieczorem dopłynęliśmy do wioski Pakbeng. Dla większości pasażerów była to tylko przerwa na nocleg przed kolejnym dniem na łodzi. Dla mnie to koniec rejsu – stąd dalej ruszam piechotą.

IMG_9463.JPG

Przygotowania do drogi

Co tu dużo mówić, ruszyłem pieszo, zanim jeszcze opuściłem Pakbeng kupiłem zestaw standardowy składający się z zupek chińskich i dwóch butelek wody. Do przebycia miałem 140 km. Założenia tym razem były takie, by iść pieszo oraz korzystać z transportu kołowego, jeśli ktoś mi coś takiego zaoferuje.

IMG_9554.JPG

Pierwsze dwa dni droga wiodła głównie w górę. Nabierałem wysokości. Trzy poranki z rzędu budziłem się nad chmurami i oglądałem doliny zasnute mgłą, podczas gdy ja już rozpływałem się w słońcu.

Uwaga, Falang!

Północny Laos to, podobnie jak północny Wietnam i południowe Chiny, spore nagromadzenie różnych mniejszości etnicznych. Wiele z nich nadal ma swoje silne systemy wierzeń, w których dużą rolę odgrywają duchy i złe moce.

IMG_9546.JPG Poniższy scenariusz pojawiał się nie raz podczas wędrowki:

Dochodzę do wioski, a przede mną na drodze bawią się dzieciaki, 4-6 letnie. Gdy tylko mnie dostrzegają robią wielkie oczy i dają nogę w las, by schować się za drzewkiem 2 metry od drogi i głośno gadać z przekonaniem, ze ich nie widać i nie słychać (jak dzieciaki, które zamykają oczy i myślą, ze ich nie ma).

Albo:

Idę drogą, a naprzeciwko widzę kilka kobiet/dziewczyn idących w moja stronę. Jeszcze mnie nie widzą, jeszcze są zajęte rozmową. W końcu jedna mnie dostrzega, słyszę ciche “Falang!” (obcokrajowiec), reszta przystaje i wszystkie patrzą przez chwile na mnie. W końcu podejmują decyzję, że jednak nie chcą iść tam gdzie zamierzały. Zamiast tego, co by tu… może zawrócić? Albo skręcić w las? Ten scenariusz powtarza się tak często, ze czasami przystawałem w miejscu, gdzie skręcały w las i czekałem, aż wyjdą znowu na drogę. Po kilku minutach spokojnie wychodziły, poprawiając chusty na głowach zupełnie nieświadome, że ja gdzieś tutaj spokojnie sobie na nie czekam. W końcu uśmiechałem się i pozdrawiałem w ich języku. I znowu strach, wielkie oczy i z powrotem w las!

Albo:

Godziny poranne. Idę dość szybko, więc doganiam grupkę uczennic zmierzających do szkoły. Jestem 15 metrów za nimi, gdy zostaję zauważony. “Falang!” i w nogi. Jedna gubi sweterek. Odwraca się no i dylemat – zostawić sweterek na drodze i uciec z resztą, czy cofnąć się po sweterek, ale przez to zbliżyć się na niebezpieczną odległość do tego uosobienia złych mocy? Ostatecznie, z wielkimi oczami, szybko cofa się po swój sweterek i jeszcze szybciej ucieka goniąc resztę. Później mijam je wszystkie, gdy spokojnie stoją w zasięgu wzroku nauczyciela i przyglądają mi się z uwagą.

Albo jeszcze to:

IMG_9581.JPG Przechodzę przez wioskę. Pierwsi mnie zauważają: “Falang!” – krzyczy któryś z nich. Wtedy dzieciaki biegną schować się za spódnicę mamy, kobiety i dziewczyny chowają się za dom, mężczyźni wychodzą z ciekawością na ulicę zobaczyć, któż to taki przechodzi przez wioskę. Wszyscy mnie ogladają, nawet ci ukryci za domami, ale tylko mężczyźni odpowiadają na pozdrowienia. I maja niezły ubaw, gdy straszą mną małe dzieci stojące z ciekawością na drodze, podczas gdy inne dawno już się schowały.

To były ekstremalne przypadki, ale i tak zdarzały się dość często, zwłaszcza w tych najbardziej odległych wioskach (czyli tych mocno etnicznych). Bo w tych zamieszkanych przez Laotańczyków wszyscy, łącznie z kobietami i dziećmi, odpowiadali mi z uśmiechem.

Zwróciłem uwagę na jedna rzecz – zazwyczaj to reakcja pierwszej osoby determinowała zachowania pozostałych. Tzn. grupka dzieci bawi się na drodze, grzebiąc patykami w błocie. Nagle pojawiam się ja i mówię “Sabajdii!”. Pierwsza chwila to wpatrywanie się we mnie. A po tym możliwe dwa scenariusze:

– jeżeli pierwszy krzyknie i zacznie uciekać, reszta bez ociągania się rzuci patyki i pobiegnie za nim robiąc to samo;

– jeśli pierwszy z nich odpowie na pozdrowienie i się uśmiechnie, reszta również to zrobi, a przynajmniej nie zacznie uciekać.

Takie zachowanie dotyczyło również starszych dziewczyn i kobiet, które spotykałem. Jedynie chłopaki od 10-12 lat wzwyż nie uciekali, gdy mnie zauważyli.

I chyba takie zachowanie nie jest tylko czymś lokalnym, myśląc o naszym świecie często można odnieść podobne wrażenie ludzkich zachowań.

IMG_9535.JPG No ale jak to? Idę zmęczony, ale mimo wszystko z uśmiechem na twarzy witając się ze wszystkimi, a oni ode mnie uciekają jak przed diabłem? Niemile?

Tylko czy nie o to własnie chodzi? O tę egzotykę, o te miejsca oderwane od naszej kultury i naszych wzorców? Odnaleźć wioskę, gdzie widok białego, brodatego kolesia z tobołem na plecach budzi tyle emocji i takie skojarzenia, to już powoli rzadkość na naszej planecie. Dlatego wszystkie te sytuacje były dla mnie wielką przygodą i przeżyciem.

Przejdz do drugiej czesci artykulu.

IMG_9267.JPG

IMG_9270.JPG

IMG_9275.JPG

IMG_9301.JPG

IMG_9365.JPG

IMG_9307.JPG

IMG_9378.JPG

IMG_9334.JPG

IMG_9390.JPG

IMG_9408.JPG

IMG_9466.JPG

2 thoughts on “<!--:pl-->Laos łodzią i na piechotę, cz.1<!--:-->”

  1. Siema Tymo ! po powrocie do Polski zastaniesz całkiem inną rzeczywistość bo u nas już jesteś jak Małysz :):):) wszyscy śledzą i czytają i trzymają kciuki 🙂

  2. Właśnie skończyłam czytać wszystko co Pan napisał od początku podróży i jestem pod ogromnym wrażeniem.Mam syna ,który marzy o czymś takim /ale motorem/.Teraz mam jasność ,że to wewnętrzny przymus go pcha do dziczy i ,że to fajna sprawa zobaczyć i zależeć tylko od siebie w trudnych sytuacjach-i nie mogę mu tego zabraniać.Kibicuję Panu od dziś i będę przeglądać Pańskie wpisy -już teraz czekam na następne…Pozdrawiam z Rawicza.

Leave a Comment

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Strona o podrozach, podrozowaniu. Podroze budzetowe. Tanie podrozowanie. Autostop o podrozowanie autostopem. Artykuly, relacje, zdjecia, porady, informacje praktyczne.
Ciekawe artykyly o podrozach i podrozowaniu. Informacje o: Gruzja, Azerbejdzan, Chiny, Kazachstan, Wietnam, Laos, Tajlandia, Hong Kong, Kambodza, Filipiny.
Dojazdy, ceny, wskazowki, relacje, wspomnienia, opowiadania. Podroze po swiecie. Azja, Azja centralna, Azja poludniowo-wschodnia

Scroll to Top