Borjomi słynie na całym świecie z wody mineralnej. Turyście kojarzy się jednak głównie z Parkiem Naradowym Borjomi-Kharagauli. Zachęcony kilkoma pozytywnymi opiniami na temat gór w tym parku, postanowiłem się tam wybrać.
Do Borjomi dojechać można marszrutką z Tbilisi za 8 lari (ok. 15 zł). Pierwsze, co należy zrobić, tu udać się do Administracji parku i tam zarejestrować. Jest to jakieś 1km od centrum Borjomi w stronę miejscowości Likani. Na miejscu określamy ilość noclegow i oczywiście płacimy – 5 lari za każdy nocleg w namiocie, 10 – za nocleg w schronisku. Plusem wizyty w biurze parku jest możliwość otrzymania bezpłatnej mapki terenu, która z pewnościa się przyda (o czym za chwilę).
Zdecydowałem się przejść trasę nr 1, która jest wyceniana na 3 dni. Pomimo, że była już godz 15 (ciemno się robi ok 19), a pracownik parku twierdził ze to trasa na 6h, wyruszyłem tego samego dnia.
Szlak zaczyna się w miejscowości Likani, do której dotarłem marszrutką za 40 tetri (dobrze, aby pracownik parku napisał nam po gruzińsku nazwe miejsca gdzie należy wysiąść, żeby móc to pokazać kierowcy). Dalej trzeba przjeść ok 1-2km do granicy parku.
Ogólnie zasada jest taka, że szlaki oznaczone są zawsze kolorem pomarańczowym, niezależnie od numeru trasy. Czasami widnieje przy nich numer (tras jest zdaje się 9). W internecie można spotkać się z relacjami, w których ludzie narzekają na słabe oznakowanie. Jak dla mnie oznakowanie jest przyzwoite (do oznakowań w polskich górach im daleko, no ale u nas pod tym względem jest niemal wzorowo 🙂 ). Ważne, by trzymać się tych znaków, a gdy ich nie ma – iść najbardziej wydeptaną ścieżką (do kolejnych rad z tym związanych dojdziemy za chwilę).
Pierwszego dnia rozbiłem się ok 1km przed schroniskiem. Zaczęło się robić ciemno, a ja znalazłem miłą polankę kawałek za rozwidleniem szlaków, na której mogłem w spokoju zrobić posiłek i odpocząć. To była jak do tej pory najspokojniejsza noc – żadnych hałasów, trzepotania namiotem, samochodów. Nie obyło się jednak bez “zonka” – gdy skończyły się zapałki zorientowałem się, że nie mam zapalniczki. Zostałem bez ognia, co oznaczało brak ciepłych posiłków na trasie…
Na szczęście drugiego dnia, po dojściu do schroniska spotkałem dwójkę turystów – jak sie okazało, polaków. Odstąpili mi paczkę zapałek, co uratowało moja górska wedrówke 😉 Po przeanalizowaniu ich pomysłu na trasę zmieniłem swój plan – po wejściu na Lomissmta chciałem przejść na trasę nr 9, skąd później wejść na nr 3 i ostatecznie zejść na dół (mapa). Przez chwilę kombinowałem jak by zahaczyć jeszcze o grzbiet górski po prawej, ale to za bardzo odbiegało od trasy. A szkoda. Tak więc zmieniłem swój plan i ruszyłem. Po ok 30 min od schroniska zaczęło się robić bardzo ciekawie – szlak wychodził na połoniny. A widok był niesamowity – cała panorama Kaukazu. Elbrus, Skhara oraz Kazbek jak na dłoni. W tym miejscu góry parku Borjomi zaczeły bardzo przypominać polskie Bieszczady – przewyższeniami, połoninami i roślinnością.
Tego dnia szedłem cały czas z polską parą spotkaną rano. Gdy doszliśmy do strumyka, od którego zaczynało się kolejne podejście, postanowiłem się od nich odłączyć. Oni zabierali się za obiad i planowali iść po ciemku – ja wolałem ruszyc dalej jak najwcześniej. Przed nami było ponad 800m podejścia, a czasu niewiele, bo jakieś 3 godziny.
Ruszyłem sam, szedłem ścieżynką, która ledwie widoczna była wśród traw, krzaków i drzew. Szlaków nie było widać, ale ścieżka zdawała się prowadzić pewnie i wyraźnie. Z czasem robiła się coraz mniej widoczna, a ja nadal kluczyłem w coraz to mniej przyjaznym otoczeniu. W lewo, w prawo, w lewo, ścieżka jest, nie ma, jest. Gdzieś tutaj musi być, przecież nie było odbicia… no i się zgubiłem.
I tu zaczęła się przygoda! Do zmroku ok 2 godziny. Biorę mapę, kompas i analizuję. Dookoła niewiele widziałem poza fragmentami połonin gdzieś do góry. Założyłem, że idąc jak najbardziej do góry w końcu do czegoś dojdę, a przynajmniej wyrwę się z tego lasu. Tak też zrobiłem. Przedzieranie się nie było łatwe, masa kolczastych roślin, pełno sosnowych igieł za koszulą i na spoconym ciele. Ale radocha była – w końcu nie podążam szlakiem, tylko idę zdany tylko na siebie. Gdzieś z tyłu głowy krążyła myśl, że w tym rejonie jednak jest trochę niedźwiedzi… Po kilkudzięsiecu minutach przedzierania się wyszedłem ponad granicę lasu. Tam znalazłem kilka ciekawych zabudowań pasterskich.
Wyglądały na opuszczone. Tu na spokojnie mogłem przeanalizować swoją pozycję porównując to, co widzę dookoła z tym, co mam na mapie. Wybrałem sobie przełęcz, na którą będę się kierował. Zacząłem się powoli rozglądać za miejscem na namiot, ale wszędzie dookoła było tak stromo, że nie było mowy o jego rozbiciu.
Nadal nie będąc do końca pewnym, gdzie jestem, ale jednak z pewną wizją, ruszyłem dalej. Ostatecznie doszedłem na przełęcz, która sobie obrałem wcześniej. Jak się okazało (po nałożeniu mojej pozycji GPS na mapę) znajdowałem się 2km od szlaku, i prawdopodobnie cały czas szedłem równolegle do niego 😉
Przełęcz stwarzała świetne warunki do biwakowania – widok na obie strony grzbietu, zero skał i płaski teren. W momencie, gdy się rozbijałem, mogłem obserwować zachód słońca nad górami – super widok, dla czegoś takiego warto było wejść tak wysoko.
Kolejny dzień to już spacer, cały czas pod niebieskim i bezchmurnym niebem. Po drodze musiałem przjeść przez stado byków (!) pasących się na polance. Gdy się przedarłem spotkałem pasterza który z nimi tutaj przyszedl. Chwila odpoczynku i rozmowa. Mowił, że tez nie widział dzisiaj ani wczoraj żadnych turystów na szlaku – tak więc polacy musieli rozbić się gdzieś wcześniej, prawdodpodobnie też pobłądzili, zostali na noc i idą gdzieś za mną. Chciałem mu zrobić zdjęcie, ale zaprotestował. Po chwili okazało się dlaczego – ściagnąl pas z nabojami, schował strzelbę za drzewo, po czym chwycił pasterski kij, machnął nim do góry i powiedział “no, teraz można!” 😀
Strzelba była mu potrzebana po to, by “chronić byki przed wilkami”. Był zdziwiony, że przez 3 dni nie spotkałem ani jednego wilka. No i dodał, że niedzwiedzi też jest pełno. Sprzęt posiadał jednak nielegalnie, stąd jego niecęć do fotografowania go z tym wszystkim 😉
Ostatecznie trekking zajął mi niecałe 3 dni. Park Borjomi okazał się super miejscem na wędrówkę. Świetne widoki, w miarę dobrze przygotowane szlaki, dużo zieleni i mało turystów. No i niesamowita panorama Kaukazu. Po trekkingu wysokogórskim pod Kazbekiem była to miła odmiana. Polecam każdemu, kto lubi klimat zielonych gór z ładnymi widokami, a komu przeszkadzają tłumy turystów np w bieszczadach.
Na koniec jeszcze kilka rad i wskazówek:
- zabrać mapę i kompas. Naprawdę mogą się przydać, bo na niektórych fragmentach z oznaczeniami jest nie jest najlepiej. Czasami na podstawie mapy rozstrzygałem, którą ze ścieżek należy iść dalej – i zazwyczaj pasowało.
- Podążać bezwzględnie za strzałkami. Cały czas się dziwię, dlaczego autorzy pewnej relacji w internecie mijali sobie strzalki sądząc, że “jakąś dziwną drogę pokazują”, po czym błądzili kilka godzin. Szlak to szlak 😉
- Miec 2 butelki wody i uzupełniać je przy każdym możliwym punkcie z wodą
- na trasie nikt nie kontrolował, i być moze da się przejść bez opłat, ale 5 lari za namiot to nie dużo, a mapa którą dostaje się w zamian naprawdę się przydaje.
- na trasie dostępne są schroniska, czyli drewniane domki z pryczami dla kilkunastu osób oraz dostępem do wody kilkadziesiąt metrów dalej. Brak toalety czy prysznica 🙂
- Pytać spotkanych gruzinow o trasę i odległości – oni znaja ten teren bardzo dobrze i na pewno nie wprowadzą nas w błąd
“no i się zgubiłem”:))) delikatnie Ci zazdroszcze tych widoków. pozdro z polszy 3maj sie tam trampie!
Czytam z zaciekawieniem… i czekam na kolejne wpisy z podróży. Dzięki temu odrywam się od pracy i ruszam z Tobą myślami jako rodowity Szkaradowiak 😉 Powodzenia!
tłumy to są w Zakopanem w Bieszczadach jest jeszcze względnie 🙂 ps. zazdroszczę wyprawy 🙂 powodzenia 😉