Przygoda z trekkingiem zakończyła się miłą niespodzianką – wracając autostopem poznałem Doktora He (tak kazał się nazywać) i jego żonę, którzy zaprosili mnie do siebie na kilka dni. Świetna okazja do poznania bliżej ich życia i zwyczajów.
Doktor He jest lekarzem pracującym w publicznym szpitalu w Ning’er. W jego domu spędziłem 3 dni, bądąc w tym czasie fotografowanym, czas miałem wypełniony w 100%. Jak nie byłem z nim w szpitalu albo w mieście, to szedłem na zakupy z jego żoną lub rozmawiałem z jego znajomymi. Na szczęście wielu z nich mówiło choć trochę po angielsku, wiec mogłem się z nimi jakoś porozumieć. To, że znali angielski, pomogło mi też nauczyć się kilku nowych słów i zdań po chińsku, co mam nadzieję, przyda się w dalszych wędrówkach.
W chińskim szpitalu
Rano Doktor zabrał mnie do szpitala, w którym pracował. On w słomianym kapeluszu, ja w sandałach – co powodowało u niego uśmiech, ale nie miałem wyboru: buty górskie pachniały niewyjściowo. Na teren szpitala weszliśmy przez dziurę w płocie. Z kilku miejsc, które tam widziałem, najciekawsza wydała mi się szpitalna apteka.
Wszystko, co tam znajdowało, to była naturalna, tradycyjna chińska medycyna. Szuflady, szafy i półki wypełnione różnego rodzaju grzybami, korzeniami, ziołami i wodorostami. Co jakiś czas pojawiał się klient z kartką, na której widniał wykaz kilku(nastu) składników. Pracownica apteki odmierzała wówczas po kolei każdy ze składników, co trzeba było ucierała w moździerzu i wymieszane oddawała klientowi. Ja sam, gdy stwierdzili, że mam kaszel, dostałem kilka plasterków jakiś grzybów, które następnie miałem pogryźć i ssać jak tabletkę.
Prawdziwy chiński obiad
To, co jadłem w Chinach do tej pory, to było to, co mi się wizualnie podobało i co nie zawierało podejrzanych składników. Tutaj jednak to się zmieniło. Zostałem zabrany do znajomych żony Doktora, gdzie przyrządzono mi to, co oni zazwyczaj jadają. Zacznijmy od zdjęć:
To są jajka. Po obraniu wyglądaja tak:
Nie zrozumiałem, jak się je wytwarza. Smakowały … specyficznie.
Reszta jedzenia po podaniu na stół wyglądała tak:
Na pierwszym planie … (przepraszam za wyrażenie) wieprzowy ryj (?) w plasterkach. Nie wiem, jak to opisać, żeby brzmiało ładnie, pewnie jest jakieś określenie. Tak jak nie mówi się, ze je się świńskie języki, tylko “wieprzowe ozorki”, albo nerki po przyrządzeniu to “cynaderki”.
Na prawo – wieprzowe albo wołowe uszy maczane we krwi. Dalej jakieś mięso, ale nie wiem, co to była za cześć ciała oraz wspomniane wcześniej jajka. Poza tym, na szczśćcie było jeszcze trochę warzyw i dużo ryżu.
Całe to menu brzmi może trochę dziwnie, ale tak się tutaj je. Sam spróbowałem wszystkiego – większości nie chciałem, ale jak czegoś nie próbowałem to mi z grzeczności nakładano na na talerz, żebym spróbował 😉 Wiec zjadłem. I choć ogólnie nie gustuję w mięsnych potrawach, to było to niespodziewanie dobre. Jestem pewien, ze gdyby nie świadomość, co to jest, w Polsce również byłby to przysmak.
Impreza pierogowa, czyli jak przygotować chińskie pierożki
Czyli Dumplings Party. Ostatniego wieczoru wszyscy, których poznałem, zeszli się do domu Doktora, by wspólnie przygotować pierogi. Mi wszelkie chińskie pierożki bardzo smakują. Zarówno te gotowane – jaoze, jak i te przyrządzane na parze – baoze. My robiliśmy te pierwsze, poniżej kilka zdjęć z opisem. Ogólnie proces produkcji jest bardzo podobny do naszego.
Najpierw wyrabiamy ciasto (woda + maka, bez soli), formujemy z niego kulę…
…którą następnie przedziurawiamy w środku…
… i kręcimy nią tak, by odpowiednio rozciagnąć ciasto.
Rozwalcowujemy to jeszcze rękoma…
… i kroimy na małe kawałki
Następnie każdy kawałek rozduszamy dłonią i rozwalcowujemy wałkiem, by uzyskać okrągłe kawałki o średnicy ok. 8 cm.
W międzyczasie przygotowujemy farsz: mielone mięso wieprzowe i coś zielonego, a’la pietruszka.
Gotowy farsz nakładamy na ciasto…
… i zagniatamy.
Następnie standardowy proces gotowania i gotowe 😉 Jemy pierożki pałeczkami, maczając je w sosie sojowym z dodatkiem utartych świeżych ziół.
Po ulepieniu pierogów spotkanie oczywiście trwało nadal – jedliśmy, popijaliśmy piwem i rozmawialiśmy. Byli zainteresowani jak to jest u nas, co jemy, gdzie pracujemy, jak żyjemy. Po pewnym czasie zaczęli mnie prosić o zaśpiewanie czegoś po polsku… Ostatecznie uległem. Pamiętając z czasów liceum nasze mocne, klasowe wykonanie “Murów” J. Kaczmarskiego starałem się to powtórzyć. Wtedy wykonywały to 23 męskie głosy, ale ja za swoje skromne wykonanie również dostałem brawa 🙂
A ja byłem pewien, że zaśpiewasz “Śnił mi się rodzinny dom”… 🙂 łaga czigi czigi tam…
Ho ho Tymon zapodający Mury Chińczykom. Tegom to się nie spodziewał 🙂