Nie zawsze jest kolorowo – przygody wokol Sapa

Wietnam, od poczatku byl przyjazny. To chyba dobre slowo – mowiac o goscinnosci, troche bym przesadzil. Usposobienie do mnie lokalnych ludzi dawalo nadzieje na przyjemny pobyt i ruszajac w droge, na to wlasnie liczylem. Ale niespodzianki czekaja nas wszedzie. I to niekoniecznie te dobre.

Trekking w okolicy Sapa

W Lao Cai zaopatrzylem sie w podstawowe surowce – wode i zupki chinskie. A poniewaz gdzies zapodzialem kosmetyczke, do koszyka z zakupami wlozylem jeszcze szczoteczke do zebow, paste i maly szampon. Spytalem sprzedawcow o kierunek na Sapa i ruszylem. Troche z rozpedu po trekkingu w Chinach, od samej granicy podroz kontynuowalem piechota.

IMG_7562-002.JPG

Sapa to jeden z najbardziej turystycznych rejonow Wietnamu. Lezy u stop Fansipana – najwyzszej gory Azji pld-wsch. Tlumowo turystow i naganiaczy troche sie obawialem, ale tez liczylem na to, ze trekking mi to oslodzi i ze podczas niego poznam wiecej lokalnych ludzi, niz wsiadajac do jednego z czesto kursujacych tutaj autobusow i jadac prosto do celu. No i bylo to calkowicie bezplatne 🙂

Od samego poczatku bylem pozdrawiany usmiechami i okrzykami “hel-lo”. Bez przerwy tez proponowano mi podwiezienie motorem (ktory jest tu najpopularniejszym srodkiem transportu) lub samochodem, oczywiscie, nie jako autostop. Z kazdym kilometrem droga piela sie coraz bardziej w gore, a widoki stawaly sie coraz bardziej okazale.

IMG_7567-002.JPG

Tak dotarlem do miejsca swojego pierwszego noclegu. Rozbilem sie jeszcze za dnia, tak, ze mialem chwile na odpoczynek i poczytanie ksiazki. Tego dnia byla wigilia. Atmosfery swiatecznej nie ma tutaj w ogole, bo i dlaczego mialaby byc? O wigilii przypominal mi glownie maly pakunek, ktory dostalem rano od chinskich pogranicznikow. Pozwolilem wiec tradycji dojsc do glosu, poczekalem na pierwsza gwiazdke, zjadlem kolacje wigilijna (reszte ciasta z Chin oraz swiateczne banany) i zabralem sie za rozpakowywanie prezentu. Pod wieloma warstwami ozdobnej folii znalazlem dorodne, czerwone jablko 🙂

Rano przywitala mnie mgla. I towarzyszyla mi niemal przez caly dzien, z niewielkimi przeblyskami slonca, gdy zblizalem sie do Sapa. Krajobraz z pewnoscia byl ladny, ale pogoda nie dawala mi obejrzec tego w pelni. Szedlem w towarzystwie dzieciakow, ktore dolaczaly do mnie na kilka kilometrow, nadal prowadzony pozdrowieniami z kazdej strony, rowniez od kierowcow busow.

IMG_7659-002.JPG

Gdy bylem jeszcze w Lao Cai kierowcy prawie bili sie o to, do czyjego autobusu mam wsiasc zeby dojechac do Sapa. Nie docieralo do nich, gdy mowilem, ze ide pieszo. Podchodzili po kilka razy “Bus sapa! Bus Sapa!”. Przez dwa dni spotykalem ich na trasie po kilka razy, gdyz kursowali bez przerwy. Gdy mijali mnie drugi raz, nadal trabili i naklaniali do skorzystania z busa. Kolejnym razem nie mowili juz nic, jedynie przygladali sie z ciekawoscia mijajac mnie na drodze. Drugiego dnia, gdy bylem coraz blizej Sapa z usmiechem pozdrawiali mnie i machali, a gdy bylem juz kilka kilometrow od celu, zwalniali przy mnie, gestem pokazywali, ze “ok” i proponowali podwiezienie podkreslajac, ze teraz to juz za darmo 🙂 A ja nadal szedlem pieszo.

O samym Sapa mozna napisac tyle, ze jesto to maly odpowiednik polskiego Zakopanego. Wszedzie naganiacze, ceny duzo wyzsze niz gdzie indziej. Gdy tu dotarlem, bylo dosc zimno, padal lekki deszcz i wsedzie wisiala mgla. Skorzystalem z hotelu, 5$ za pokoj.

IMG_7632-002.JPG
Moja miejscówka w Sapa

Wiekszosc aktywnych turystow bedac w Sapa wybiera sie na wedrowke po okolicznych wioskach, a ci bardzoej aktywni atakuja szczyt – Fansipan. Tez mialem na to ochote. Na miejscu okazalo sie, ze wejscie na szczyt wiaze sie z oplata min 25-50$. Wymagana sa jakies pozwolenia, oplaty za wejscie do parku, dodatkowe ubezpieczenie. Ja chcialem ominac to wszystko, wejsc bokiem i ew udawac, ze nie wiem o co chodzi. Nic z tego nie wyszlo – kolejnego dnia pogoda byla mizerna. Wybralem wiec kontynuacje trekkingu na zachod, gdzies za Fansipanem. Celem byla dolina jakiejs rzeki, 30 km od Sapa.

IMG_7622-002.JPG
W drodze do Sapa

Dalej trasa wygladala podobnie, jak podczas poprzednich dni. Szczegolnie mnie to nie porywalo, szedlem jedna z glownych drog, przyzwyczajeni do turystow ludzie podbijali ceny.

Zmiana nastapila dopiero, gdy zszedlem z glownej drogi w docelowa doline. Tu pojawily sie widoki, ktore wczensiej widzialem tylko na widokowkach i filmikach z Wietnamu. Kolorowe, tradycyjne stroje, usmiechy i pozdrowienia w moja strone. Wreszcie cos sie zaczelo dziac 🙂

W tym miejscu moglbym zakonczyc wpis, by w kolejnym przedstawic nastepne dni, kiedy to bylo juz milo, kolorowo i przyjemnie. Moglbym, gdyby tak bylo. Ale bylo troche inaczej…

Jak to dopadly mnie duchy

IMG_7748-002.JPG

Docieram do niewielkiej wioski Na Tam lezacej nad rzeka, w dolinie wsrod tarasow ryzowych. Godzina do zmierzchu, wiec zaczynam szukac miejsca na namiot. Towarzyszy mi dwoch chlopcow, do ktorych po chwili dolaczaja kolejni i jest nas juz mala gromadka. Znajduje wyschniety taras bez upraw, niedaleko rzeki, postanawiam sie rozbic. Namiot gotowy. Wtedy moi przyjaciele zaczynaja cos miedzy soba szeptac, w koncu zaczynaja mi gestami tlumaczyc, ze tu nie moge spac. Cos poazuja, reka symuluja podcinanie gardla, pozniej pokazuja na mnie, kreca palcem kolo glowy. Ze cos mnie tu zabije? Jakies zwierze? Rysuje weza. To? Nie, kreca glowa i znowu cos zaczynaja pokazywac i wskazywac na pobliskie krzaki. W koncu daje jednemu z nich dlugopis i kartke, a on rysuje:

IMG_8052-001.JPG

Czyli tam jest cmentarz. A wiec chodzi o duchy. Mialem to wczesniej w Chinach – nie pozwalano mi spac w okolicy cmentarza, bo moga mnie dreczyc duchy, moge zwariowac. Tu chyba chodzilo o cos podobnego. Wiec pytam, gdzie moge przeniesc namiot. Mali pokazuja mi pole 50 metrow dalej. Zwijam wiec namiot i przenosze sie upewniajac, ze to miejsce jest wystarczajaco daleko od duchow.

Niestety, nie bylo.

Godzina 19, zasypiam nad ksiazka. Nagle slysze “hello”. Heh, trudno, otwieram namiot i patrze o co chodzi. Najpierw dostaje po oczach swiatlem latarki. Wiec wlaczam czolowke i swiece na niego – i widze wietnamczyka w mundurze. Obok jeszcze jeden. Pokazuja mi legitymacje, pozniej zagladaja do namiotu, tak po prostu, bez pytania, na sile. Troche mnie to denerwuje, ale z usmiechem pokauje, ze nie mam tam karabinow ani wytworni narkotykow. Od tego umundurowanego czuje alkohol. Machaja reka, ze mam zwijac namiot i isc z nimi. Zaczynam cos marudzic, ale ponaglaja. Mowie “ok” i zaczynam sie pakowac. W tym czasie ten smierdzacy alkoholem i umundurowany zaczyna wyciagac mi sledzie z namiotu tak, ze wszystko sie na mnie wali. Wrzasnalem cos ze srodka. Przestal. Spakowalem sie. Pokazuja na wioske, ja stram sie nadal usmiechac i ide za nimi.

Prowadza mnie do czegos, co ostatecznie okazuje sie przypadkowo wybranym domem kogos z wioski. Rozsuwaja krzesla, kaza mi polozyc plecak i cos poakzuja, ze niby tu dzis bede spal. Kiwam glowa, ze moze byc. Wyciagnac wszystko z kieszeni, na stol. Heh. Wyciagam przegladaja pobieznie, podchodza do plecaka. Zaczynaja sie do niego dobierac.

IMG_7714-002.JPG

W tym momencie w izbie zebralo sie juz kilkadziesiat osob, mieszkancow wioski. Wszyscy przygladaja mi sie, patrza na bagaz, cos tam komentuja. Niektorzy mnie pozdrawiaja z usmiechem, mowia “hello”. Staram sie odpowiadac, choc nie mam ochoty – prawie zasypialem, tego dnia zrobilem prawie 30 km pieszo, chce odpoczac. Tymczasem policjanci wyciagaja po kolei rzeczy z plecaka, przygladaja sie po czym rzucaja to na podloge brudna od blota i z resztkami jedenia. I tak laduje tam najpierw siatka z bananami. Pozniej polar. Pozniej koszulka. Glosno i z pretensjami mowie, nie wazne w jakim jezyku, zeby troche ostrozniej z tym sie obchodzili i szanowali, co moje. Nie trafia to do nich. Wiec gdy upuszczaja kolejna rzecz ja ja lapie i odkladam na bok. W tym momencie jestem juz mocno wkurzony. Stoje obok i przygladam sie i z bezczelnie nieukrywanym zadowoleniem przygladam sie, jak wkladaja rece do siatki ze smierdzaca i przepocona bielizna, ktorej od ponad tygodnia nie mialem gdzie wyprac, wyciagaja to i przykladaja do nosa, by po chwili z odraza odrzucic.

Czasami ktos z zebranych siegnie po to, co zostaje wydobyte z plecaka. Ja nie reaguje, niech sobie obejrza. W koncu i tak odkladaja to na miejsce. Zazwyczaj pozniej usmiechaja sie do mnie, czasem podaja reke. Tylko policjanci nadal beznamietnie grzebia w nieswoich rzeczach.

Jak widac, wsrod normalnych ludzi zawsze znajdzie sie jakis policjant.

Gdy koncza, kaza mi wszystko spakowac i usiasc przy stole. Teraz zawartosc kieszeni – portfel, komorka, mapa, mp3 i kartki ze slowkami wietnamskimi. Dopiero teraz pytaja, czy mam paszport! Zeby utrudnic dlugo udaje, ze nie wiem, o co im chodzi. W koncu pokazuja mi swoj dowod osobisty, daje do zrozumienia, ze teraz zalapalem i wyciagam paszport. Jeden z nich, zdaje sie, ze spisuje jakis protokol. Gdy koncza, pokazuja mi to i kaza mi sie podpisac.

Ale nic nie rozumiem, wiec jak mam sie pod tym podpisac? Informuje ich o tym po wietnamsku. Wzruszaja ramionami i nadal podsuwaja kartke i dlugopis. Wiec ja tez wzruszam ramionami, biore dlugopis i w odpowienidm miejscu podpisuje sie:

I don’t understand.
Tymoteusz L.

Zatrzaskuja zeszyt, na twarzy tego alkoholowego pojawia sie usmiech. Klepie mnie po ramieniu, podaje reke. Drugi nadal jakis dziwny. Pokazuja cos, ze dostane jedzenie, ze bede tu spal, na podlodze. Kiwam glowa. Kolejni ludzie podaja mi reke i usmiechaja sie. Zaczynaja glosno rozmawiac i przestaja zwracac na mnie uwage, robi sie spotkanie towarzyskie.

Przede mna pojawia sie herbata. Pozniej kieliszek. Pozniej ktos przynosi piwa, zupke chinska i jajka – to po chwili dostaje ja, jako kolacje. Piwo wypijam z najwieksza przyjemnoscia. Na wodke nie mam ochoty, ale wychylam jednego, zeby nikogo nie draznic.

W miedzyczaie pojawia sie gosc w dresie adidasa. Jest z nich najspokojniejszy i widac, ze budzi respekt pozostalych. Mowi, ze nie bede tu spal. Znajdzie mi hotel. Ja do niego, ze nie mam pieniedzy, on na to – ze to nie problem. No to ok.

Ze spakowanym plecakiem trafiam ostatecznie na skuter. Gosc mowi, ze jest policjantem, zawiezie mnie do hotelu. Dobra, dawaj. I tak jedziemy noca po wiejskich drogach 15km.

Zajezdzamy pod okazaly budynek. Jakas wieksza jednostka policyjna. Trafiam do pomieszczenia, gdzie za biurkiem siedzi “jego kolega”. I znowu sie zaczyna – paszport, kieszenie, po co tu jestem, kiedy przyjechalem itd. Jest godzina 23. W koncu dostaje sluchawke, po drugiej stronie kobieta mowiaca dobrze po angielsku. Posredniczy w przesluchaniu i zadaje kolejne, bardziej szczegolowe pytania. Szczerze odpowiadam, nie mam przeciez nic do ukrycia – podrozuje po Azji, mam niewiele pieniedzy, przemieszczam sie pieszo i autostopem, spie najczesciej w namiocie. Dlaczego bylem w tej wiosce? Bo nie lubie miejsc turystycznych, chcialem poznac miejscowa ludnosc, zobaczyc jak zyja, sprobowac ich kuchni itd. O tym, co robie niech swiadcza moje zdjecia.

Policjant w koncu pyta, czy moze sprawdzic, co mam w plecaku. Ja na to, ze nie. Robi wielkie oczy, wiec dodaje – przed chwila wszystko mi dokladnie sprawdzili w wiosce. Kiwa glowa, ale prosi, zeby tylko zobaczyc co jest na wierzchu.

Po tym informuje mnie, ze moga mnie zawiezc do hotelu za 5$. Ja na to, ze nie mam pieniedzy i nie chce do hotelu. Po probie dogadania sie znow otrzymuje sluchawke z kobieta mowiaca po angielsku:
– Policjanci znalezli ci hotel, masz tam jechac.
– Ale ja nie chce do hotelu, nie mam pieniedzy.
– Jak to nie masz pieniedzy? To jak mozesz podrozowac tak dlugo? Musisz miec pieniadze.
– Wlasnie dlatego nie moge wydawac na hotele, bo chce podrozowac tak dlugo.
– To co mamy z toba zrobic?
– Spalem w namiocie, a wy mnie wywiezliscie gdzies na komisariat. Zawiezcie mnie z powrotem tam, skad mnie wzieliscie.
– To nie mozliwe, policjanci nie chca cie w tym rejonie.
– Dlaczego?
– Nie wiem.
– Nie podoba mi sie to. Nie zrobilem nic zlego, podrozuje po wietnamie, przeciez wolne, nikogo nie krzywdze, nie ma mnic nielegalnego przy sobie, dokumenty mam w porzadku. Budzicie mnie w nocy, wozicie gdzies, gdzie nie chce. O co chodzi? Jaki jest powod?
– Nie wiem.
[…]
Ta idiotyczna rozmowa trwa dlugo.
Biednej babce sie oberwalo za policjantow. Przekazala im to, co jej prawie wywrzeszczalem. W koncu policjanci machaja reka, ze mam isc, zniknac im z oczu. I cale szczescie, bo juz nie mam ochoty siedziec z nimi minuty dluzej.

Jest juz po polnocy. Nie wiem, gdzie jestem, ale domyslam sie. Zaczynam szukac miejsca na namiot. Ostatecznie rozbijam sie o 1 w nocy, kilka kilometrow za miastem,. Zasypiam od razu.

IMG_7753-002.JPG

Co bylo dalej?

Podczas tej podrozy mialem juz kilka przygod z mundurowymi. Na przyklad w Kazachstanie, gdy doszukiwali sie nielegalnych rzeczy u mnie w plecaku i wyciagali kolejne banknoty z portfela, mowiac, ze to bedzie dla nich prezent. Albo w Chinach, gdy nas zgarneli, bo nieswiadomie ominelismy posterunek drogowy. Lub w Azerbejdzanie, gdy po poczestunku komendant chcial ode mnie pieniadze na wodke, by wypic wieczorem moje zdrowie. I jeszcze kilka innych. Zadna z tych przygod nie byla jednak tak meczaca i tak niemila, jak ta.

“Policjanci nie chca cie tutaj” – nadal dzwieczalo mi w glowie.

Rano, gwizdzac sobie na ich chcenie lub niechcenie, spakowalem namiot i ruszylem z powrotem w strone miejsca, z ktorego mnie zgarneli, by kontynuowac trekking. Ludzie tam byli zbyt mili, a okolica zbyt ladna, by policjanci mieli mnie tego pozbawic. Zwlaszcza bezpodstawnie.

IMG_7682-002.JPG
Gdzies na Wietnamskiej wsi

Po poludniu mijalem grupke robotnikow, z daleka witajaca mnie usmiechem i proponujaca fajke wodna. A za nimi juz go widzialem. Stal obok swojego skuterka, z kamienna twarza wpatrujaca sie we mnie. Kolejny, ktory mysli, ze jak jest policjanetm, to jest ponad innymi. Wiedzialem, ze za chwile zagrodzi mi droge. I zagrodzil. Gdy chcialem isc dalej, chwycil za ramie, zatrzymal, chcial zobaczyc paszport. Udalem, ze nie wiem o co chodzi. Powtarzalem, ze nie mam czasu i chce isc dalej. Zaczal dzwonic. Domyslilem sie, ze mysli, ze zlapal szpiega wrogiego jego komunistycznej ojczyznie i bohatersko przerwal jego dzialania. Gdy sie dodzwonil, jego twarz stopniowo zmieniala wyraz, zaczela lagodniec. Widocznie dostal informacje, ze tego dziwaka z Polski ma zostawic, bo ciezko sie z nim dogadac i chyba jest niegrozny. W koncu mnie puscil, podal reke i zaprosil na obiad. Tym razem nie skorzystalem. I wiecej problemow na trasie juz nie mialem.

Z oczywistych przyczyn z tego wydarzenia zdjec nie mam zadnych 😉 O reszcie, tej przyjemniejszej czesci, napisze kolejnym razem 🙂

7 thoughts on “<!--:pl-->Nie zawsze jest kolorowo – przygody wokol Sapa<!--:-->”

  1. Tymciu, proszę żadnych takich sensacji (wątki sensacyjne do wytrzymania dla mnie to tylko Agatha Christie)! A tak poza tym zbliżamy się do powitania Nowego Roku. Ty szybciej niż my! Tymciu, dużo szczęścia, dużo zdrowia i świetnej formy na cały 2013!

  2. Trzymam kciuki, mniej mundurów więcej uśmiechów na drodze. A wiesz Stary, że te 30 km to bym chętnie z Tobą przeszedł. Lorek

    1. Prawde mowiac, gdy o tym myslalem tej nocy i drugiego dnia, po glowie chodzily mi inne piosenki o policjantach 😛

Leave a Reply to Vincent Cancel Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

Strona o podrozach, podrozowaniu. Podroze budzetowe. Tanie podrozowanie. Autostop o podrozowanie autostopem. Artykuly, relacje, zdjecia, porady, informacje praktyczne.
Ciekawe artykyly o podrozach i podrozowaniu. Informacje o: Gruzja, Azerbejdzan, Chiny, Kazachstan, Wietnam, Laos, Tajlandia, Hong Kong, Kambodza, Filipiny.
Dojazdy, ceny, wskazowki, relacje, wspomnienia, opowiadania. Podroze po swiecie. Azja, Azja centralna, Azja poludniowo-wschodnia

Scroll to Top