Po skonczonym trekkingu w okolicy Sapa udalem sie do Bac Ha, ktore wedlug wszelkich zapowiedzi mialo byc miejscem skupiajacym na niedzielnym targu wymienione w tytule kolory, dym i tradycje. Pojechalem tam z troche sceptycznym nastawieniem, zwlaszcza, ze jest to jedna z najwiekszych atrakcji w Wietnamie. Ale nie zawiodlem sie.
W Bac Ha bylem w sobote wieczorem. Po trekkingu postanowilem wziac pokoj w hotelu, zeby troche odpoczac. W busie poznalem pare ze Slowacji oraz Francuzow i wieczor spedzilismy wspolnie w jednej z lokalnych restauracji. Zwiedzanie targu planowalismy rozpoczac kolejnego dnia juz od 7.30 rano.
Poranek byl chlodny, 5-10 stopni powyzej zera. Resztki mgly powoli unosily sie do gory, szczelnie jednak broniac dostepu promieni slonecznych. W miasteczku ruch slychac bylo juz od kilku godzin. Z hotelowego balkonu obserwowalismy, jak targ przyciaga mieszkancow do siebie. Rowniez i my szybko tam sie znalezlismy.
Ludzie w kolorowych strojach, szczegolnie kobiety i dzieci, pelno skuterow i mikro-ciezarowek. Bylo dopiero przed 8, a zycie juz tetnilo. Uliczki prowadzace do targu jeszcze przygotowywaly swoje stragany, ale wlasciwy targ byl juz gotowy. Pierwszym, na co tarfilismy, to stoiska z jedzeniem – zupy z wolowiny, wieprzowiny, drobiowe, miesa przyrzadzane na rozne sposoby, szaszlyki. Obok, wypiekane na biezaco, slodkie i slone przekaski.
Na nas, obcokrajowcow, nikt nie zwracal szczegolnej uwagi. Nawet, gdy wyciagalismy aparat by cos sfotografowac ludzie zazwyczaj zachowywali sie tak, jakby nas tam nie bylo. Zycie toczylo sie po swojemu. Ciekawe, ewenement. Jak to mozliwe?
Obok stoisk z cieplym jedzeniem – stoiska z surowym miesem. Dalej – warzywa i owoce. Pomiedzy tym stoiska z roznymi narzedziami domowymi. Kawalek dalej stragany dla kobiet – kolorowe stroje, szale, chusty, ozdoby, bizuteria, buty oraz setki metrow kwadratowych materialow, z ktorych samemu mozna to wszystko przygotowac.
Wszedzie tutaj widac raczej kobiety. A mezczyzni? Nieco dalej od glownych stoisk, na wolnej przetrzeni bylo miejce, gdzie mezczyzni handlowali konmi, swiniami itd, ale co najciekawsze – kolorowymi ptakami. Dlugimi minutami obserwowali klatki , wsluchiwali sie w spiewy. To jest ich maly “bzik”, by miec kolo domu klatke z ptakiem, ktory ladnie spiewa. Wiec siedza tu teraz, przysluchuja sie i wybieraja najlepszego i najladniejszego spiewaka,
Na targu mozna spedzic dlugie godziny. I gdyby nie to, ze przede mna jeszcze pewien czas podrozowania z plecakiem, sam chetnie bym kupil kilka mniej lub bardziej przydatnych “dupereli” 🙂
Od kolorow mozna naprawde dostac zawrotow glowy. Kolorowe stroje, warzywa i owoce, o wszystkich kolorach teczy. Pomiedzy tym unosi sie dym z pobliskich straganow serwujacych miejscowe potrawy. Zapach zup, przypraw i pieczonego miesa. Caly ten targ wydaje sie tez pelnic wazna role w lokalnym zyciu. To nie tylko miejsce handlu, ale chyba przede wszystkim miejsce spotkan ze znajomymi, z ludzmi z innych wiosek, z ktorymi nie ma sie kontaktu na codzien. Dla niektorych to okazja do pokazania swoich najladniejszych strojow, do zaprezentowania siebie z jak najlepszej strony.
Kolory, dym i tradycja.
Pozniejsze godziny, po 10-11 rano, to juz czas, kiedy do Bac Ha docieraja wycieczki z Hanoi, Sapa i innych miejscowosci, gdzie turysci przesiaduja na codzien i skad do Bac Ha wybieraja sie na te kilka godzin targu. Tak wiec zdecydowanie lepiej jest tam od samego rana. Ale nawet pozniej, pomimo sporej ilosci turystow, targ jest autentyczny, kolorowy i interesujacy. Ciekawe, jak dlugo to potrwa, zanim przestanie byc miejscem handlu miejscowych i pozostanie juz tylko i wylacznie atrakcja turystyczna?
Ale kolorowo! Uwielbiam takie targowiska – pewnie jak każda babka 🙂