Jeśliby spojrzeć na listę najciekawszych i najładniejszych miejsc na Filipinach, Palawan ze swoimi zakątkami znajdzie się w ścisłej czołówce. A gdy się o tym wie i jest się niedaleko, to chce się to jak najszybciej zobaczyć. Dwa dni w dusznej Manili jeszcze bardziej podsycaly chęć kąpieli w turkusowej wodzie i picia drinków na plaży. Podróż zrobiła nam miłą niepsodzianke i ze stolicy zaprowadziła prosto do stolicy wyspy, Puerto Princesa. Okazało się, że Puerto Princesa, jak i cala wyspa, są świetnym miejscem do poznawania Filipin. Co tu dużo mówić, zapraszamy na Palawan!
Puerto Princesa
Napisałem, że podróż sprawiła nam niespodziankę. W pewnym sensie, bo nasz plan kroi się w trakcie trwania podróży, nożem zewnętrznych i wewnętrznych impulsów po linii tanich biletów i prognozy pogody. A że na Palawan najszybciej i najtaniej dostać się można samolotem, i że na drugi dzień znaleźliśmy tani lot – skorzystaliśmy.
Wylądowaliśmy w małym domku należącym do jednego z hosteli, z dala od miasta, w miejscu, gdzie droga się kończy docierając do wód oceanu. Co prawda codziennie do centrum trzeba stąd jechać motorikszą, ale 10PHP (peso) od osoby, czyli 80gr, nie uszczupla przecież znacząco budżetu.
Od tego miejsca zaczęliśmy poznawać Filipiny. Manila mogła wprowadzać pewne przekłamania – wiadomo, stolica. Trzeba zobaczyć kraj od strony mniejszych miejscowości (dawno stwierdziłem, że o tym, jaki jest kraj, świadczą wioski i małe miasteczka). Choć słońce już zaszło, powietrze nadal trzymało temperaturę 30 stopni, a wilgotne powietrze przyklejało koszulki do ciała. Szybko ruszyliśmy przed siebie, by “poszukiwiać, odkrywać, wędrować”.
Trochę o kuchni Filipińskiej
Puerto Princessa jest dla nas pierwszym miejscem doświadczania specyficznego filipińskiego jedzenia. Specyficzne, bo podobno nie wyróżnia się i smakuje zawsze tak samo.
Oto, jak wygląda standardowy obiad w ulicznej restauracyjce.
Na widoku wyłożone są naczynia z dostępnymi daniami. Są to zazwyczaj: wieprzowina krojona w kostke z sosem, podobnie z wolowina, kawalki kurczaka, ryba w sosie, warzywa lub spaghetti, które traktuje się tutaj jako sałatkę. Porcje są małe, dlatego zazwyczaj zamawia się kilka dań. Do tego porcja ryżu lub dwie. Ciekawostka – stosunkowo często je się to wszystko palcami. Jedna z opinii była taka – “Jak jem sztućcami, to nie mogę się nacieszyć jedzeniem. Rękoma jem tak, jak chce, mogę się skupić na jedzeniu”.
Spróbowaliśmy i po pierwszych dniach twierdziliśmy, że jest to bardzo dobre jedzenie. Wyprzędzę trochę bieg wydarzeń i napiszę, jak wyglądały nasze odczucia co do jedzenia po kilkunastu dniach żywienia się tym samym. “O nie… znowu to samo? Może poszukamy jakiegoś fastfooda?”. Już śpieszę z wyjaśnieniem :] Faktycznie, jedzenie w każdym miejscu jest praktycznie takie samo, ma te same smaki, nie ma miejsca na nowe doznania. Poza tym ciężko znaleźć coś typowo śniadaniowego, więc przez cały dzień je się coś w tym, stylu. A więc po kilku dniach zaczyna się nudzić, a po kilkunastu zaczynamy szukać czegoś innego.
I tu z pomocą przychodzą wspomniane przed chwilą fastfoody. Całe szczęście. Sieci jest tutaj sporo ( pomijam te główne z zachodu i SZA), filipińczycy mają szeroki wybór włąsnych sieci. Jak się okazuje, jedzenie w fastfoodach jest tutaj dużo bardziej popularne, niż można by się tego spodziewać. A jednocześnie te fastfoody oferują o wiele większą różnorodność serwowanych potraw, i nie koniecznie wszystkie z nich są słabe i niezdrowe. W przypadku Filipin bronię tego typu restauracji 🙂
Pierwsza plaża!
Spacery po mieście w tym przypadku były OK, ale w końcu nie po to tutaj przyjechaliśmy. Choć w samym mieście plaże są, jak na warunki Filipińskie powiedzmy przeciętne, to i tak chcieliśmy tego spróbować. Spodenki w palmy kupione, torby pełne owoców i napojów gotowe – ruszamy!
Dotarliśmy tutaj – i zostaliśmy do wieczora. Po co się ruszać dalej? Moje stare kości wołają o chwile odpoczynku, więc nie będę im go zabierał 🙂
Okres, w którym byliśmy, to akurat czas wakacji dla Filipińczyków. Dzieciaki zamiast w szkole siedziały na plaży. Wszystkie roześmiane, wesołe i przyjacielskie. I chyba z tego nie wyrastaja.
Uśmiech
To właśnie jedna z najmilszych rzeczy na Filipinach. Uśmiechnięci ludzie. To niesamowite, jak łatwo wywołać uśmiech na ich twarzy, jak łatwo nawiązać z nimi kontakt. Wystarczy jedno spojrzenie i już obie strony uśmiechają się od ucha do ucha. Nasze pojawienie się zazwyczaj powodowało wołanie z ich strony “hello” z szerokim, szczerym uśmiechem. Jak ich nie lubić za tę radość? Filipińczycy to podobno to najszczęśliwsi ludzie. Pierwsze dni to tylko potwierdzają i niezywkle szybko przyzwyczajają do tego.
Przewodnik Samotnej Planety podaje, ze Puerto Princesa to wzor miasta Filipinskiego: “Gdyby tylko wszystkie miasta na Filipinach wyglądały jak Puerto Princessa!”. Że czyste, że spokojne, że bezpieczne. I trudno się z tym nie zodzić. Zdjęć z miasta mamy mało, ale nie o to chodzi. Największe wrażenie wywierali tutaj na nas ludzie.
nom nom nom plaże 🙂
Byłem, widziałem i potwierdzam 🙂